8 marca, środa, dzień korniszona i budki z piwem

Tadaam. No to jestem w tej pracy. Jestem cały czas. Miałam nie myśleć. Ale to się średnio udaje. Nawet po urlopie macierzyńskim. Siedzę sobie, i siedzę, i siedzę, i myślę… o Młodym. I o biednej, przerażonej Mamuciej Babci co to z nim została. Wrzaskuna to mi nie szkoda, bo nawet jak choruje, nie traci werwy i uśmiecha się mimo gila do pasa, więc jestem pewna, że da sobie radę śpiewająco. Gorzej z opiekunką. Jak wychodziłam miała strach w oczach. Zresztą już od wczorajszego wieczoru, kiedy to przywiózł ją Zdzich.

Przywieźć ją musiał bo jakoś nie wyobrażam sobie pozostawienia Lokatora w przypadkowym autobusie żeby sobie przez osiem godzin pozwiedzał Warszawę, pracownicza lodówka zbyt pełna a na okolicznych skwerkach chyba też wiosny w najbliższym czasie nie zapowiadano. Ze wszystkich bezwyjściowych sytuacji najbardziej wyjściowy był Mamut. Niby nic takiego ale kto nie zna sytuacji – nie zrozumie. A że nie zrozumie większość to już się dłużej w temat nie zagłębiam. Grunt, że Babcia akurat chwilowo zjawić się mogła. Uff. Przynajmniej do jutra.

Dzisiaj z domu wychodziłam więc z uśmiechem dolepionym jakimś bardzo kiepskim klejem i z mantrą ‚jakoś to będzie’ na ustach. Dziwne, ale tekstu zapomniałam już po 100 metrach. Łatwo nie jest, ale i nikt nie obiecywał, że będzie. Mamowanie to jednak bardzo trudna sztuka utrzymania równowagi pomiędzy ‚prawie’ a ‚za bardzo’. A to baaardzo cienka lina. Staram się strasznie nie być ‚za bardzo’ ale różnie to wychodzi. Denerwię się nawet jak wiem, że nie powinnam. Bo i co mi z tego, że się denerwić będę? Ani to pomoże ani miłe jest. Ale wiedzieć to jedno a wykonywać – drugie. To się denerwię w dalszym ciągu. W końcu Bąbel chory jest. I marudzi. Tak? No. To jestem usprawiedliwiona. I tak w kółko.

Generalnie rzecz ujmując mam w domu Syna, który kicha, prycha, kaszle, beczy i zasmarkany jest okrutnie oraz Mamuta, który nagle zrobił się kompletnie zielony w kwestii młodszej młodzieży i podchodzi do Młodego jak pies do jeża, a do tego wszystkiego w głowie mam cały arabski pchli targ do potęgi entej. Dżizas, co za dzień.

Wczoraj nawiedziłam Pana Dochtora Królika celem zweryfikowania obywatelskiego choróbska i ustalenia którędy można je wykopać. Dochtora Królika nie było a jego kolega zastępczy wyglądał raczej jak borsuk niż absolwent Akademii Medycznej ale dochtor jest dochtor a i ten fajnie ruszał nosem, więc kłócić się nie będę. Na szczęście poza solidnym katarem i związanym z nim kaszlem Młody nie zdążył się zaprzyjaźnić z niczym innym, więc syrop i jakiś siuwaks do nosa musi wystarczyć. W poniedziałek mamy znowu atakować żłobek. Modlę się o odporność jak z reklamy z Panem Pogodynką Zubilewiczem.

Z okazji środy dostałam w pracy tulipana. Powinnam go wstawić w szklankę z kremem nawilżającym_jak_nie_wiem_co Dove, to na pewno postałby do Trzech Króli, ale z braku wyżej wymienionego posiłkuję się kubkiem po herbacie z jakimiś bliżej nie zidentyfikowanymi resztkami. Resztkom się nie przyglądałam ale tulipan wygląda na zadowolonego. O ile tak właśnie wyglądają zadowolone tulipany. Odebrałam też miliony maili, których samo wywalanie do kosza trwało pół godziny. Po prostu kosmos i dworzec centralny. Tak w ogóle to wszystkim mniej lub bardziej zainteresowanym przypominam, że działa już tylko konto pasztetowa_raz@gazeta.pl. Reszty nie sprawdzam nawet bo mi się zwyczajnie nie chce a firmowe jest nadzwyczajnie tylko od biurwowych ą ę i niech tak zostanie. Wyjątkiem jest korespondencja z Alti ale i tak chyba od pół roku nawet ta nie istnieje.

No, to by było na tyle z linii frontu. Z okazji Babdeya wszystkim paniom (nawet tym moherowym… a może nawet zwłaszcza) życzymy goździka i rajstop w celofanie.

Ja, Młody i Chuck Norris

6 uwag do wpisu “8 marca, środa, dzień korniszona i budki z piwem

  1. jak już pisałam wiosna ma być niebawem, tak mniej więcej ok.19.04.06, grunt, że 06:)
    jako moherowa baba bardzo dziękuję za życzenia:)
    ściskam równie serdecznie i przede wszystkim zdrowia życzę i sił do życia!!!
    Bu zia

    Polubienie

Dodaj komentarz