Skąd się wzięły napisy na murach, czyli Polak potrafi… zwłaszcza młody

Odkąd pamiętam, że już pamiętam, a było to zapewne lata świetlne temu i tylko wrodzona nieśmiałość pozwala mi resztę na ten temat przemilczeć, nie lubiłam rozbierania choinki. Ja w ogóle nie lubiłam rozbierania.

Najchętniej spałabym w opakowaniu i to tuż po zaciekłej bitwie na guzy i siniaki stoczonej akurat z chłopakami z sąsiedztwa. Zupełnie nie przeszkadzała mi wówczas kwestia krwawych zacieków na kolanach, umorusanych policzków, brudnych po łokcie w dorwanym gdzieś smarze łapek i czarnych stóp.

Teraz pewnie nadrabiam zaległości kąpielowe bo gdybym mogła zamieszkałabym w jakiejś przestronnej łazience z przepiękną architekturą i obszerną biblioteką tuż obok lodówki ale wtedy zaciągnąć mnie do mycia to była niesłychanie kiepska sprawa. Z góry skazana na niepowodzenie.

Niestety Mamut charakteryzuje się tym, że posiada głos z tonem nie znoszącym sprzeciwu i nie da się go zignorować. Pod tym względem nie zmienił się od lat. No może w tej kwestii, że wtedy jeszcze bardziej nie można było. Ale za to ja polubiłam rozbieranie. Miejscami. Niestety – nadal nie choinki.

Ubierać, przystrajać, to jeszcze, bo jak byłam berbeć mały a kąśliwy to bombki i łańcuchy kolorowe, wyżeranie cukierków z wiszących nadal niby z zawartością cukierków, albo zabawy wiszącymi figurkami strażaków i bałwanków – zawsze była jakaś frajda. Ale rozbierać? Zdecydowanie nie. Jakoś smutno mi się kojarzyło i było totalnie zbędne. No bo po kiego grzyba rozbierać jak za rok i tak całą szopkę będziemy grać od nowa.

Jeśli o mnie – dziecię rezolutne i pomysłowe – chodzi choinka mogła stać i pachnieć w kącie pokoju przez okrągły rok. Sposobem na opadające igły zaś mógł stać się niezawodny klej wikol, którym od czasu do czasu raczyłam szanowną rodzinę twórczo i w wielu odsłonach. A jeszcze najlepiej żeby co jakiś czas – najlepiej pięć razy dziennie – pojawiały się pod tąż choinką rozmaite łakocie.

O tym jednak Mamut i spółka nie chcieli słyszeć. Trudno im się zresztą dziwić, bo gdyby chcieli słuchać i to słuchanie w czyn wcielali to zamiast córki mieliby obecnie malowniczo rozpostartego na dachu (bo tylko tam mogłabym się zapewne zmieścić) jamochłona.

Choinkę rozbierać było trzeba i była to kwestia absolutnie nie podlegająca dyskusji. I oczywiście, jako że nikt nie przepadał za tą uwłaczającą godności zarówno rozbieracza jak i rozbieranej czynnością, musiałam to robić ja.

Początkowo opierałam się solidnie – to o szafę, to o kredens, to o ból brzucha – ale Mamut zawsze wiedział jak mnie skubany podejść i kończyło się chowaniem bombek i choinkowych ozdób do pudełka, pakowaniem w szczelne worki i upychaniem na strychu pośród sterty innych, mniej lub bardziej niezbędnych do stadnego życia, rupieci.

Teraz też trzeba będzie wynieść drapaka i ogołocić z kolorów i świecidełek. Nadal nie lubię tego robić i w zasadzie próżno się tu doszukiwać ukrytych teorii spisku – zwyczajnie wolę coś tworzyć niż unicestwiać. No chyba, że jest to pyszniutki, jeszcze ciepły jabłecznik albo sałatka owocowa z białym winem.

A ostatnio Mamut przypomniał mi pewną bardzo zabawną sytuację, która wiąże się z faktem dziwnego wymawiania przez dzieci różnych słów. Mnie się też zdarzało. A jak już coś przerobiłam to trzymało się mnie na ogół długo i namiętnie a i konsternację czasem niemałą powodowało w bliższym i dalszym otoczeniu.

Przykład?

Jedziemy sobie z Mamutem autobusem. Ja – brzdąc lat 4 i pół, Mamut – odpowiednio starszy. Styczeń. Mróz. Sklepowe wystawy mijają nas i patrzą zza oszronionych szybek. Wystawiam nos i oglądam sklepowe choinki. Nagle pół autobusu słyszy tekst wypowiedziany dość donośnym głosem piskliwego przedszkolaka:

– Mamoo? Ale plawda, że my nie musimy rozbielać chujenki??

Działo się ;))

15 uwag do wpisu “Skąd się wzięły napisy na murach, czyli Polak potrafi… zwłaszcza młody

  1. oj, bardzo Cię rozumiem. rozbieranie choinki jest koszmarnie przykre i przygnębiające. co roku próbuję przewalczyć choinkę nagą, której nie trzeba potem rozbierać, ale dzieci mają wysoki poziom olewactwa traumatycznych doznań własnej matki.

    Polubienie

  2. …też miałem kiedyś magiczne zdolności przyciągania brudu, mieszkanie pośród budów, wojskowych poligonów i czarnych od smoły i smaru łodzi rybackich zapewniało mej nieszczęsnej matce wiele rozrywki. Poza tym chorowałem na rozbijanie kolan, nie goiły się nigdy.
    A choinkę rozbieramy dopiero w lutym po moich urodzinach.Zawsze muszę to robić błyskawicznie i po partyzancku, z zaskoczenia. Potem przyjeżdża mój ojciec, chodzi po domu , chodzi i nagle – Zamordowali moją choinkę!!!…

    Polubienie

  3. no u mnie do tej pory wspomina się historyjkę z boim bratem w roli głównej, miał wtedy coś około trzech lat. Mamuśka z braciszkiem jechali autobusem. przejeżdżali akurat koło domu partii. Braciszek był wtedy na etapie zadawania pytań i spytał:
    – co to za dom?
    – dom partii – odpowiada mamuśka
    – a to tam mieszkają złodzieje i bandyci?
    cały autobus w śmiech, a mamuśka się tylko rozglądała czy gdzieś jakiego partyjnego nie ma w pobliżu;)

    Polubienie

  4. za młodu pewnien mój kolega miał kłopoty z wymawianiem głoski „r”. jechał sobie kiedyś z mamą pociągiem, wokół same leciwe kobiety – nudził się bardzo. poprosił więc: „mamo, opowiedz mi jebus!”. mama zakłopotana: „dobrze, opowiem ci zagadkę…”

    Polubienie

  5. dziecka mają talent 🙂
    Mój osobisty brat w dzieciństwie zadręczał zabawą w „zamawianie” przejeżdżających samochodów widzianych z okna.
    Pełnym głosem wykrzykiwał :To mój! To mój! A to huj babciu!
    Bo dziecię TW wymawiało jako H

    Polubienie

  6. Choinka to zupełnie inna historia ale opowieści o tym jak to ubrana w pidżamkę i ululana zostawałąm sama w pokoju by po chwili pojawić się nagusieńska są popularne w towarzystwie 😉

    Polubienie

  7. też kiedyś jako uroczę, bo młode jeszcze dziewczątko, na wieść że po strasznie wyczarpującym bieganiu po mieście za czymś tam, wstąpimy do babci, wykrzyczałam jak tylko ja potrafię czyli na cały autobus słowa mające na celu zwerbalizować mą radość niezmierną, a brzmiące następująco: chuja, chuja jedziemy do babci…

    Polubienie

  8. a ja mam taka sciane pod sufitem wysoko wysoko, ktora jako gola czula sie nieswojo, wiec rok temu w grudniu powiesilam na niej gruby zwoj choiny. Z choiny poprzetykanej lampkami zwisaja: stary mosiezny stukilowy lancuch, na ktorego koncu jest kulka, dzwonki uzywane, bo sciagniete z barana, a od wiosny pisanki. Kaszana straszna, ale jak zabojczo wyglada w lipcu, jak sie te lampki wlaczy:))))

    Polubienie

Dodaj komentarz