Asertywność czyli jak Bajka z urzędem się przepychała

Praca. Godzina 11.00. Mam 15 minut by się dowiedzieć o jedną bardzo istotną i w sumie banalną rzecz. Nic prostszego myślę sobie. Przystępuję do operacji TELEFON:

– Dzień dobry! – zaczynam z uśmiechem w głosie – Moje nazwisko X, dzwonię z firmy Y w sprawie Z, chciałabym…
– Chwileczkę – przerywa mi inny, wybitnie nie uśmiechnięty damski głos (widać przeszkodziłam w malowaniu paznokci) – przełączę Panią! Piiip piip piip…
– Hallo? – uprzejmy i już inny damski głos w słuchawce
– Dzień dobry! – zaczynam znowu z nadzieją – Moje nazwisko X, dzwonię z firmy Y w sprawie Z, chciałabym…
– Jedną minutkę – znowu nie mogę skończyć – muszę Panią przełączyć do kolegi, bo my się tym nie zajmujemy – rzecze mi pani tonem jakbym co najmniej pytała o agencję towarzyską i w słuchawce słyszę „Dla Elizy” w koszmarnej maksymalnie rozstrojonej elektronicznej wersji
– Tak słucham – wita mnie ciepły męski głos i już mi lepiej
– Dzień dobry! – mówię znowu i uśmiecham się – Moje nazwisko X, dzwonię z firmy Y w sprawie Z, chciałabym…
– Ale to nie tutaj – męski głos również jest pozbawiony dobrych manier i nie daje mi skończyć – trzeba zadzwonić pod numer …
– A czy nie mógłby mnie Pan przełączyć? – pytam uprzejmie (w końcu mam dziś wprawę)
– Niestety nie mogę. Do widzenia! – żegna mnie Pan, który nie może choć inni mogli i w dodatku mówi mi „do widzenia” przez telefon a wcale mnie nie zna – ja tam się z Nim wcale zobaczyć nie pragnę.
Wykręcam numer… piiip piiip… zajęte… Po 7 minutach udaje mi się otrzymać pożądany sygnał i już po 6 dzwonku ktoś odbiera telefon.
– Dzień dobry! – mówię zmęczonym głosem – Moje nazwisko X, dzwonię z firmy Y w sprawie Z, chciałabym…
– Ale to pomyłka – sprowadza mnie do parteru skrzekliwy głos – To prywatne mieszkanie – trzask odkładanej słuchawki nie pozwala mi nawet przeprosić za zakłócenie przedpołudniowej ciszy
Nie, nie jestem wkurzona… Jestem BARDZO wkurzona!!!
Dzwonie raz jeszcze pod pierwszy z wybieranych numerów:
– Taak? – wita mnie raz już słyszany głos bez uśmiechu
– Dzień dobry! Moje nazwisko X! Dzwoniłam już dziś do Pani w sprawie Z ale zostałam przełączona pod inny numer, stamtąd znowu pod inny i jeszcze raz i znowu ale tym razem dla urozmaicenia do czyjegoś mieszkania! – już nawet nie staram się być miła – Być może w Państwa firmie czas nie ma znaczenia ale mogę Panią zapewnić, że w mojej ma. – nie dopuszczając baby do głosu ciągnę dalej – Udzielenie mi informacji, której potrzebuję nie zajmie pani dłużej niż minutę, więc BARDZO PROSZĘ o odpowiedź, ponieważ mam serdecznie dość takiego lekceważenia klientów!!!
– Słucham, w czym mogę pani pomóc? – babsko rozpływa się w miłym głosie a ja zdobywam to, co chciałam…
I niech mi ktoś powie, że dzwoniąc do Urzędu Skarbowego należy być grzecznym i miłym 😉

Grunt to rodzinka

Ja – Dzwoniłaś do Bździągwy? (to o mojej siostrze, która obecnie spodziewa się drugiego dziecka a przez to stała się bardziej marudna niż zwykle i domaga się notorycznego kontaktu)
Mamut – Eeee, nie chciało mi się – przeciągając się z kotem odparła wyrodna matka – Sama zadzwoni jak ją przypili.
Ja – z naganą w głosie – A pewnie! Ale martwić się będzie. Jeszcze pomyśli, że coś Ci sie stało i dlatego nie dzwonisz, że Cię jakieś bydlę wściekłe w lesie zeżarło albo co (rodzice mieszkają koło lasu)
Mamut – spokojnie – Nic sobie nie pomyśli tylko pójdzie normalnie spać jak człowiek a nie ciągle wisi przy kablu – tiaaa
Ja – Co z Ciebie za matka? – wytoczyłam ciężką artylerię
Mamut – Normalna – ospale ciągnęła Krycha – Nie mogę być nadopiekuńcza bo to sie kończy ślamazarnością albo patologią – naczytawszy się książek w poradami wychowawczymi jęła wprowadzać je w życie.
Ja – Szkoda, że nie pomyślałaś o tym 30 lat temu jak Bździągwa była drącym ryło Pavarottim w beciku – zripostowałam natychmiastowo późnopedagogoczne zapędy rodzicielki
Mamut – Lepiej późno niż wcale – kontynuowała niezrażona niczym matka – Z Tobą mi też nie wyszło i wyciągam teraz wnioski – podsumowała zgrabnie.
Ja – A co Ci nie wyszło? Jakaś kulawa jestem czy co? – broniłam swego zajadle – Ojcu nie wyszły włosy i to jest powód do dumy ale Tobie wszystko wyszło i to zanadto…
Mamut – Nieprawda – odparowała – schudłam 3 kilo – pochwaliła się prędko
Ja – Nadrobisz w sobotę – podsumowałam (Krycha sie odchudza choć nie musi i polega to na tym, że cały tydzień je same ździebełka i nawet herbaty nie słodzi za to w sobote i niedzielę pożera lodówkę razem z kontaktem)
Mamut – z braku argumentów wytoczyła swoje działo – A po kim Ty taka pyskata jesteś? CO?
Zdzich – z pokoju do Mamuta – Po Tobie…

Uprzedzenia i stereotypy

Nakładem wydawnictwa Rebis ukazało wczoraj coś pod tytułem „Dlaczego mężczyźni kłamią a kobiety płaczą”. Kolejny bzdetownik pseudopsychologiczny dla śliskich emocjonalnie popaprańców. Bo jak można stwierdzić coś podobnego i tym samym przekreślić całą ludzką indywidualność i wyjątkowość. Czy jest bowiem prawdą, że wszyscy faceci kłamią? Albo, że każda baba to beksa rycząca po kątach kiedy popadnie? NIE. Równie dobrze to lala może łżeć bez mrugnięcia okiem a chłop jak dąb może mieć powód do płaczu. Szkoda, że w tak wydawałoby się cywilizowanych czasach nadal pokutują durne i z palca wyssane przeświadczenia. Jestem baba i to blondynka w dodatku. Powinnam być głupia jak dziurawy but z lewej nogi nosorożca, beczeć przy każdej sposobności i bez wyraźnego powodu (nieczęsto mi się zdarza i zawsze powód mam), nie umieć jeździć samochodem (samochodem to nie umiem ale motocyklem zasuwałam przez 7 lat prawie i nikomu sie krzywda nie stała), mieć hopla dzikiego mieszanego z bzikiem na punkcie zakupów odzieżowych (kupuję jak już ewidentnie muszę i nienawidzę tego robić, więc z reguły raz na dwa lata wybieram się do 3 sklepów i kupuję spodnie sztruksowe + jeansy, kilka koszulek i bluz + sweter), mieć całe dzikie stado butów (mam 3 pary – długie glany, krótkie glany i sandały), uwielbiać kolor różowy (bleeeee) i chodzić w szpilkach po górach (szpilek nie trawię nawet wizualnie, góry owszem jak najbardziej). Nic mi się nie zgadza poza samochodem ale to tylko dlatego, że go nie posiadam. Inteligencja to w sumie rzecz względna ale jakoś nawet sama jej sobie odmówić nie mogę, że nie wspomnę o znajomych i Polskim Towarzystwie Psychologicznym. Wkurzają mnie takie etykietki, bo po co to komu – tylko niepotrzebnie komuś życie upodla i uprzykrza. Rude nie musi być wredne – wredota jak już jest to jest charakterystyczna dla każdej maści owłosienia, „czarny” nie musi byc brudas – brudasem też może byc każdy i to bez specjalnych starań, nie każdy facet to świnia a pijak to złodziej. A takie „poradniki” w stylu „CO zrobić żeby On Cię zechciał” albo „żeby Mu sie odechciało”, albo „żeby Ci się odechciało tak jak Mu się chce” to tylko zbędna makulatura zaśmiecająca półki i umysły. Nie można sklasyfikować wszystkich jako żałobników tylko dlatego, że ubierają się na czarno a tym bardziej na podstawie garści przypadków wysnuwać wniosek, że każdy mężczyzna kłamie i każda kobieta płacze. I po co w dodatku pisać o tym? Ja akurat wolę własnoczujnie sprawdzić z kim się spotykam i nie muszę czytać o tym kilogramów książek. Bo i tak wszystko zawsze wychodzi w praniu i wszystko ma swoja przyczynę a za łupież jeszcze nikt nikogo nie rzucił…

Seks w wielkim mieście czyli ratunek dla trzeciego świata

Halucynka
hello? – się przywitała
Ja
cześć – gorsza nie będę
Ja
co tam? – co za pytanie, pewnie to samo co TU
Halucynka
no nic, noodzę się – standard znaczy się
Halucynka
udaję, że coś robię – standardu ciąg dalszy
Ja
ja pracuję – podkreśliłam zgodnie z prawdą
Ja
ale mie się nie chce – i to też prawda
Halucynka
he he właśnie w tym momencie napisał do mnie ktoś mi nie znany – no w sumie jakby napisał ktos znany to by mnie o tym nie informirowała
Ja
i ??? – bardzo pytająco
Halucynka
jakiś Tomasz – jakby to wszystko miało tłumaczyć a przecież Tomaszów jak psów
Halucynka
no proszę jak na zawołanie – ucieszyła się aż miło
Ja
no no, ładnie – pochwaliłam Tomasza nieznajomego za inwencję i wybór rozmówcy
Halucynka
eche – skwapliwie przytaknęła Halka
Po chwili
Halucynka
no i się nie odzywa – e tak, kij wart ten Tomasz co sie nie odzywa
Ja
może siusiu paszoł – wyraziłam przypuszczenie najbardziej prawdopodobne wg mojego pęcherza
Halucynka
może dostał opierdol od szefa – a to najbardziej prawdopodobne wg pęcherza Hal
Ja
a moze w studni jest – taki dowcip o partyzantach mi sie przypomniał
Halucynka
napisał, ze jest w pracy – ech łatwowierna Ty
Ja
wiesz – to wcale nie musi być prawda – orzekłam zgodnie z prawdą bo faktycznie nie musi
Halucynka
taa cuś mi tu śmierdzi – nos halki zroił swoje – zawsze na posterunku
Ja
to otwórz okno – poradziłam uczynnie
Halucynka
może to Yy mi go podesłałaś, co? – podejrzliwie syknęła Ona
Ja
jassne – to moje nowe hobby – podsylanie ci gachow – ironicznie podchwyciłam Ja
Halucynka
Tomaszu niewierny – zagrzmiała złowieszczo
Ja
Tomasz, co masz? – nieśmiertelne pytanie z przedszkola 😉
Halucynka
he he – zaśmiała się Hal
Halucynka
pokaż – cóż za śmiała propozycja
Ja
on ma nie ja – uściśliłam prędko
Halucynka
to był rym do twojego „co masz?” – wyjasniła Hla jak krowie na miedzy
Ja
nic – przekomarzania ciąg dalszy
Ja
kupe mam – przypomniałam sobie
Ja
pracy – żeby nie było, że co innego kupę
Ja
i mam jeszcze dość – oj mam mam
Ja
i mam jeszcze żylaki na mózgu – tu pewnie niektórzy będą polemizować, bo ciężko mieć żylaki na czymś, czego się nie posiada ale mam i już – tej wersji będę się trzymać
Ja
od myslenia – tiaaa
Halucynka
zmechacił ci się mózg? – zmartwiła się Hal
Ja
zwoje mi sie wyprostowaly – odparłam z uśmiechem diablicy
Halucynka
ale tylko połowicznie – postawiła diagnozę Ona
Halucynka
zawsze będziesz zakręcona – co prawda to prawda
Ja
no wiem – odparłam zgodnie z prawdą bo rzeczywiście wiedziałam
Ja
jak radziecki termos – to komentarza nie wymaga
Ja
hehe – tu nastąpiła paszcza wyszczerzona w uśmiechu sardonicznym
Halucynka
aż się chce stuknąć w te ząbki – wyszedł z Hal sadysta i stanął obok
Halucynka
albo chociaż flamastrem zamalować – do sadysty dołączył malarz pokojowy w wersji zminiaturyzowanej wiekiem do przedszkolaka z pierwszymi mazakami
Ja
tia jasssne – zigi zigi marcheweczka
Ja
chciałabyś bźdźiągwo – hehe
Halucynka
pewnie że bym chciała – wyznała Hal raczej zgodnie z prawdą
Halucynka
(wzdech) – westchnęła ciężko
Ja
hehe – zaśmiałam się płytko
Halucynka
łoj – …
Halucynka
rozmówca mi uciekł – zauważyła rzeczowo
Ja
no widzisz – to nie ja – wykorzystałam fakt ucieczki niejakiego Tomasza by oczyścić się z zarzutów
Ja
ja bym nie uciekła – dodałam pocieszająco zgodnie z prawdą
Halucynka
bidak, pewnie sie wystraszył – pożałowała Halka Tomasza
Ja
a co mu pokazałaś? – zainteresowałam się nagle
Halucynka
na razie nic – wyznała Ona
Halucynka
tylko zęby – uściśliła
Ja
trzeba było coś więcej – zganiłam ją za niedomyślność
Ja
na same zęby to nikt nie poleci – wyjaśniłam mój punkt widzenia
Halucynka
jak nie poleci na mój wdzięk i urok tudzież intelekt, to niech spada – żachnęła się Halka gniewnie
Ja
może być problem, bo przez gg tego nie widać – zauważyłam wykazując się wyjątkową jak na mnie bystrością
Ja
musisz się z Nim spotkać – diecezja została podjęta a kości rzucone
Ja
wtedy padnie z wrażenia – w rzeczy samej – sama kiedyś padłam przed Hal
Ja
i bedzie twoj – ciągnęłam radośnie
Ja
ugotujemy na nim zupę i wykarmimy pół Kambodży – i niech mi ktoś powie, że ja mundra nie jestem – Nobla dostanę jak nic za rozwiązanie światowego problemu głodującej ludzkości
Ja
co ty na to? – spytałam niewinnie bo jasne że będzie zachwycona
Halucynka
łoł – pewnie oszalała z zachwytu nad moim intelektem
Halucynka
ta propozycja mnie powaliła – wiedziałam !!!
Ja
no widzisz? – duma i bladość wstąpiły na me lico
Ja
na mnie zawsze możesz liczyć w kwestii powalenia – dodałam zgodnie z prawdą
Halucynka
a co, jeśli będzie za mały? na te pół Kambodży? – z powątpiewaniem spytała Hal
Ja
to najpierw go podtuczymy – tak zwany plan B
Ja
zrobisz ciasto i bedzie żarł jak dziki
a za dwa dni Kambodża sie uśmiechnie – ot i problem rozwiązany ponownie – ja to jestem debeściak
Ja
im dużo nie trzeba – do szczęścia
Halucynka
he he

Pieprz

Słucham „Promises” The Cranberries i ciary mi chodza po plecach, że jej. Dolores ma głos, który rozwala moje szare komórki w drobny mak i potrafi go użyć. Szkoda tylko, że tak mało jest piosenek gdzie to słychać. Moje ulubione połączenie. Furia i pieprz.

mieszkam tu tu tu tu…

Kolejka w sklepie. Ludzi mnogość. Działają tylko dwie kasy – reszta kasjerów robi tło na zapleczu ze stęchłymi parówami. Jest tylko jeden terminal na płatność kartą bankomatową a procedura taka trwa tu bardzo długo bo ustrojstwo jest na drugim końcu sklepu. Przede mną dwie panie komentują ochoczo co ludzie mają w koszykach i nie tylko…

Pani A: – No popatrz kochana ten w kasie obok ma cztery puszki piwa i ogórki – zauważyła śmiało z ganiącym błyskiem w oku (sama miała koszyk załadowany po brzegi podpaskami i sałatą)
Pani B: – No a na alkoholika nie wygląda – pokiwała głową ze zdumieniem (ta z kolei słodycze + makaron lubelski i jakieś soki)
Pani A: – I to tak z rana – nagana ustna trwa
Pani B: – Po prostu szok – przytaknęła – i jeszcze te ogórki pod to piwo – zainteresowała się nagle
Pani A: – Rozstroju żołądka dostanie jak nic – zawyrokowała z miejsca – I dobrze mu tak marginesowi patologicznemu (a swoją drogą skąd Ona wie czego się dostaje po czterech piwach i ogórkach?)
Pani B: – Pewnie jeszcze żonę i dzieci leje, bo jak chleje to i leje – osądziła zaocznie pana Piwosza
Pani A: – A czy która by go zechciała, pijaka? – wyraziła zwątpienie i przerzuciła się na stojącą przed Nią przy kasie panią, która wyraziła chęć skorzystania z plastikowych pieniążków przez co w kolejce pojawił się zastój jeszcze większy – No coś podobnego! – grzmiała – To tu ludzie czekają pół godziny a Ta kartą płaci!
Pani B: – To doprawdy okropne – zgodziła się skwapliwie – Do sklepu trzeba przychodzić z gotówką a jak się nie ma to nie blokować. My się wszyscy spieszymy – stanęła w obronie uciśnionych w puszkach śledzi (no tak bo niby po co te karty, lepiej nosić ze sobą kasę – przynajmniej złodziej się pożywi a karty to zbędna technologia – lepsza epoka kamienia łupanego)
Pani A: – Okropne – podsumowała gładko
Na szczęście nieszczęsna pani bezgotówkowa została już obsłużona i mogła oddalić się bezpiecznie ku radości swojej i pozostałych oczekujących jak na zbawienie.
Pani A znalazła się już przy kasie i dalej konwersując miło z towarzyszką B podawała kasjerce kolejne towary. Kasjerka uprzejmie wbijała cyferki i rachuneczek się powiększał. Duży nie był – jakieś 40 zeta. Przyszło do płacenia. Pani A grzebie w portfelu, grzebie… w końcu wyciąga plastikowy prostokącik i słodkim głosikiem rzecze:
– To ja zapłacę kartą…

Bardzo brzydki dowcip o imionach

Mała dziewczynka spaceruje sobie z psem po parku…
Podchodzi do niej ksiądz i pyta:
– Jak się nazywasz, dziewczynko?
– Mam na imię Płatek.
Ksiądz zrobił wielkie oczy i pyta:
– Ooo, a skąd się wzięło tak egzotyczne imię?
– Widzi ksiądz to drzewo? Sześć lat temu moi rodzice wyznali sobie pod nim miłość… Potem pod tym drzewem gorąco się kochali… Kochali się tak mocno, ze z drzewa zaczęły się sypać płatki kwiatów, okrywając ich nagie ciała…
Ksiądz zrobił jeszcze większe oczy, pogładził małą po główce mówiąc:
– Piękna historia z tym twoim imieniem. A jak się wabi twój piesek?
Dziewczyka:
– Pigi.
Ksiądz jest zdziwiony, gdyż czekał na równie zadziwiającą historię jak poprzednia, więc pyta:
– A dlaczego ma tak na imię?
– Bo rucha świnie!

Wybaczcie dosadność określenia ale powalił mnie ten dowcip na kolana 😉

Z wywalonym ozorem

Trochę zabiegana jestem ostatnimi czasy, bo babcia Dżejkoba jest w szpitalu i co dzień po pracy na złamanie karku pędze żeby na godziny odwiedzin zdążyć. Godziny te ktoś bardzo mocno myślący (tylko nie wiem o czym) tak poustawiał, że tylko bezrobotni i osoby posiadające miejsce pracy w pobliżu szpitala są w stanie chorego zwizytować. Ale ja cwana gapa jestem i sobie godzinki w pracy poprzesuwałam – przychodzę wcześniej i wychodzę wcześniej. Jeśli dyrekcja szpitala nie myśli to choć ja to zrobiłam. W ogóle mój dzień teraz przypomina maraton bo rano trzeba nakarmić Nikitę a to wcale nie takie proste z czarno-białą plączącą się pod nogami i głośno miauczącą kulką. Potem trzeba użyć zdolności paranormalnych, wyciągnąć Duchovnego z Archiwum X, zmienić w kierowcę ZTM i telepatycznie przekonać by punktualnie na przystanek przyjechał. Oczywiście część dalsza modłów różnistych koncentruje się na zaklinaniu ruchu drogowego w sprawie wysoce popularnych od 1 września korków ulicznych a do pracy trzeba zdążyć i nie ma, że boli. Nasz Wielmożnie Panujący zarządził bowiem rozpoczęcie godzin pracy biura kwadrans wcześniej niż do stich por i teraz wszyscy prujemy co sił w nogach i płucach, by punktualnie o 8.45 złożyć podpis na liście obecności. Przypomina mi się szkoła podstawowa jak nic. W pracy ostatnio nie mam czasu żeby się po tyłku podrapać nawet a co dopiero jak normalny człek pogrzebać w necie czy poobijać się w subtelnie powalonym rytmie dnia. Punktualnie o 17 nagły wypad kręgów szyjnych łącznie ze mną zza biurka i gonitwa po spożywczym na dole w poszukiwaniu pożywienia dla chorej babci (w szpitalu albo nic nie ma albo w takich kosmicznych cenach, że mi się trwała ondulacja na czaszce sama robi) i biegusiem ino mig na przystanek bo za 3 minuty odjeżdża piętnastka. Z tramwaju dzwonię do Dżejkoba, żeby Go poinformować co kot jadł i co ma dostać oprócz głaskania jak tylko wróci do domu (Dżejkob nie kot oczywiście). W szpitalu jednocześnie łapię windę i zakładam „obuwie ochronne” (w postaci plastikowych torebek z gumeczkami strasznie lubiącymi wypadać) i docieram na piąte piętro – KARDIOLOGIA. Obuwie ochronne mimo, że w założeniu jednorazowe słuzy mi przez kilka dni (zanim sie nie rozpadnie), bo nie chce mi się co dziennie zostawiać szatniarce złotówki. Nie zachowuje się zbyt sympatycznie więc na mnie nie zarobi a co z tej kasy idzie na szpitalne konto to widac po ścianach, łóżkach i personelu. Personel tego szpitala pochodzi z raju i tylko przelotem znalazł się na ziemi. To tłumaczy dlaczego zwykli śmiertelnicy nie zaprzątają uwagi Jaśnie Oświeconego Personelu. Na zainteresowanie trzeba sobie moi drodzy zasłużyć – nie wystarczy być chorym. Chory może być każdy ale nie każdy może być Salową przez duże S albo Pielęgniarką przez jeszcze większe P. Średnio dwie godziny czeka się na Rajski Personel (sprawdziłam kilkakrotnie), który najpierw zajrzy z niecierpliwym (oderwanym siłą od telenoweli i ciasteczek) wyrazem twarzy, pójdzie sobie i po pół godzinie przyjdzie coś poprawić, zabrać, zmienić lub podać – nigdy od razu. Widać zabrania się Personelowi zanadto spoufalać się z ludźmi i zrobić cała pracę za jednym podejściem. Zawsze to lepiej latać z pustymi przebiegami. A ja głupia się nie znam i robiłam inaczej. Koniecznie muszę usprawnić swoje działania. Pójdę dziś i też popatrzę…

Dla Ciebie wszystko, czyli jak najskuteczniej zrobić z siebie debila w TV

Tak mi sie przypomniało, że wczoraj trafiłam na program TVN „Dla Ciebie wszystko” i już po pięciu minutach program ten poraził mnie doszczętnie i bezbrzeżnie. Konwencja tegoż cuda opiera się na próbie sił – ile jesteś w stanie wycierpieć z miłości, żeby ukochanej osobie spełnić jakieś „wielkie” marzenie. Już samo to wydaje mi sie wyjątkowo głupie bo prawdziwej miłości udowadniać nie trzeba, wystarczy ją okazywać ale reszta była jeszcze gorsza. Hubert Urbański z milionerów przesiadł się na różdżkę czarodzieja z kraizy Oz i jako zbawca wszechmocny wspaniałomyślnie ofiarowywał spełnienie marzeń za… przezwyciężenie własnych lęków. W pierszej historii wystąpiło przerażone dziewczę, które przeszło po linie rozwieszonej na szczycie Mostu Siekierkowskiego. Nisko to nie jest a dziunia mimo całego okablowania miała prócz łez śmierć w oczach. A to wszystko po to, by jakiś chłoptaś o wyglądzie wczesnego Leppera mógł się przelecieć Migiem gdzieś, skąd mój termos pochodzi. Żenada. Tym większa, że chłoptaś jakiś taki oszołomiony swym szczęściem niebywałym – ja na Jego miejscu zdzieliłabym mocno przez łeb tego co to narażał dziunię a nie jeszcze sie cieszyła jak idiotka rasowa z cudnej niespodziewanki. Szczęście jednak był ogromne i w tym ogólnie radosnym nastroju rodem z 0-700 (9 z hakiem z minutę połączenia z rajem) widzowie obejrzeli reklamy. Jakoś nie mogłam się nadziwić temu wszystkiemu więc stwierdziłam, że obejrzę program do końca – muszę wiedzieć co krytykuję. W części drugiej poznaliśmy krzepkie małżeństwo w średnim wieku rodem z Dzikiego Zachodu, gdzie pani Ula udowodniła mężowi jak bardzo go kocha i skoczyła z Alpejskich Gór na spadochronie, by pan Henio mógł wsadzić cztery litery w samolot i znaleźć się na zlocie kowbojów w Texasie. Jeśli o mnie chodzi to udowodniła raczej swoją głupote bezdenną. Ciekawe kiedy organizatorzy programu zaczną wysyłać laski na ulice w charakterze dam do towarzystwa z zacięciem elektrycznym albo panów z tasakami na ulice żeby spełnić jakieś durne marzenia ich partnerów. Dodam tylko, że przez cały czas poddany cięzkiej próbie nieszczęsnik ma na głowie kask z kamerą bezlitośnie
wyłapującą każdy grymas lęku i smark płaczu. Koszmar. Nie bawi mnie ani nie podnieca oglądanie czyjegoś strachu i łez. Wolę inne rozrywki. A twórcom i uczestnikom „Dla Ciebie Wszystko” polecam terapię elektrowstrząsową.

Ujkent imprezowy

Piątek upłynął wyjątkowo przyjemnie, choć oczywiście nie tak jak jego zakończenie czyli wieczór, kiedy to wybrałam się do Hal na zapowiedziane wcześniej „co nie co”. Po zakupie w sklepie osiedlowym niezbęzdych każdej szanującej sie damie specyjałów – dwie torby chrupków Fromage, miśki żelkowe, paluszki słone i z sezamem, dwa czteropaki kiteeketa (indyk, królik, cielęcina i wątróbka) oraz wino bułgarskie sztuk raz of course – udałyśmy się do halucynogennej hacjendy, gdzie zmaltretowałam pieszczotami słownymi i czynnymi psa Belliala (dla znajomych Bell) i słownymi brata Halki Mateusza (niestety drogie panie choć świeży i wolny to młodszy o całe sześć lat od mła). Zanim zdążyłyśmy pochłonąć pyszniutkie ciasto (Haluś – pierwsza klasa i ja tam nic surowego nie zauważyłam – to był sok ze śliwek), przyszły Marta z Malinezją i przyniosły next winko + prowiant. Było nieźle, nawet rzekłabym całkiem przyjemnie – dobre jedzonko, czerwone wino, śliwki w charakterze zakąski + pies w charakterze mężczyzny. Inni panowie nam nie dopisali – brat Halki Mateusz zajęty był okrutnie, tata chory a starszy brat Marcin wrócił za późno i od razu po krótkiej prezentacji uderzył do łazienki by chlupotać ponętnie w wannie. Poszłyśmy więc z Bellem na spacer gdzie to uroczo konwersowałyśmy na tematy mniej lub bardziej poprawne politycznie, czyli w wolnym tłumaczeniu: czyj pies, kiedy, gdzie i jaką robi kupę. Dowiedziałyśmy się, że Bell jest z natury nieśmiały i wszystkim dupska nie pokazuje tylko się w chaszczach gmera krzaczastych a Tosca Malinki a i owszem wręcz przeciwnie – wali na środku jak na oscarowej gali i najchętniej na krawężniki ale prawdziwym wyzwaniem są dla niej kamienie (swoją drogą Tosia ma niezłe wyczucie żeby tak wcelować w sam środek krawężnika – brawo). My z Martą wstrzymałyśmy się od głosu bo moje psy mają całe podwórze dla siebie z racji domku jednorodzinnego moich rodziców a Marta chyba psa nie posiada (albo posiada i nic nie mówi). Wieczór szybko minął i trzeba było wracać. W bardzo pogodnym nastroju dojechałam ostatnim dziennym autobusem (na szczęście w dobrą stronę) i zanim dotarłam po kąpieli do łóżeczka – zasnęłam.

Sobota to dzień pod znakiem Skarpy i konkursu gwiazd nowej muzy (jak głosiło dumnie zaproszenie). Zdobyłam kilka zaproszeń do ww klubu no sobotnią noc i to zaproszeń nie byle jakich bo VIPowskich. Oczywiście zaprosiłam znajomych a oni swoich znajomych i chyba w 10 osób wieczorkiem stawilismy się na Kopernika. Najpierw było piwko a potem huzia na Józia czyli wejście smoka. Już przy wejściu pełen bon ton – nas nie rewidują bo VIP, sektor osobny – loża na górze – bo VIP, drinki i piwo Ginger darmowe bo VIP (szkoda tylko, że jedynie do wyczerpania zapasów ale i tak wypiłam 5 wódek z sokiem i piwo w ciągu 10 minut, a potem częstowałam się od innych), dostaliśmy plakietki wzbudzające podziw wśród reszty gości (zwłaszcza tej mocno młodzieżowej) i tylko do wc kolejka była jak najbardziej nie VIPowska, więc (ku uciesze panów) wybierałyśmy męskie łazienki. Muzyka była klubowa i na żywo – najpierw finał konkursu dj-ów z całej Polski (zwłaszcza mixowane reggae nam sie podobało) a potem Novika, Sorbee i Feel-X – w skrócie – choć to nie moja muza, podobało mi się i bawiłam się bardzo dobrze. Schudłyśmy z 5 kilo najmarniej podczas rytmicznego wytrząsania się na parkiecie a furrorę wzbudził Królik na scenie. Hal znalazła plakietkę VIPa i dzięki temu Bibi nie musiała się już martwić, że ją wywalą z honorowej loży i mogła wytrząsać się do woli z nami. Zabawa trwała do rana ale ja znikłam wcześniej (około drugiej) i podobnie jak poprzedniej nocy zasnęłam w drodze do łóżka jeszcze zanim się położyłam.

W niedzielę udało mi się odespać zaległości i nieco odpocząć. Pojechałam do rodziców pomęczyć trochę Dudka i psy, powylegiwać się do bólu i zjeść podany pod nos pyszniutki obiadek. Z nudów zrobiłam przegląd prasy kobiecej ale przy czwartym tytule z identycznym praktycznie jak reszta bezsensownym środkiem – skapitulowałam. Co mnie do jasnej ciasnej interesuje, że C sobie zrobiła 1253 operację a B znowu romansuje z T? Jak lubi to prosze bardzo. Ja wolałabym czytać o czymś innym ale chyba wydawcy czasopism dla pań tego nie uwzględniają. Ostatecznie poczytałam Politykę i Wprost. Na Bielany wróciłam wieczorem bogatsza o ciepłe swetry „bo już się zimno robi”, dobre rady: „nie siadaj na schodach bo wilka złapiesz” (a co ja Czerwony Kapturek?) i sporo wałówki „bo Ty taka chudziutka jesteś”. Kurka siwa dla Mamuta to nawet gdybym ważyła 100 kilo przy wzroście 100 cm byłabym „chudziutka”…