Wreszcie nadejszła wiekopomna chwiła i będę się urlopować. Wyjeżdżam w niedzielę do Jastarni (chyba), ale jak mi się nie spodoba to zmienię miejsce pobytu. Mam nadzieję spędzić tam tydzień a potem teleportować się na Mazurki do Hal (Ha_lucynki, Magdy, Carramby – wiadomo kto zacz). Uczucia mam mieszane cokolwiek bo noclegownią będzie namiot – towarzystwo również mieszane. Nie żeby mi przeszkadzało, że pod namiotem zawsze komary rypią jak oszalałe i znacznie bardziej niż gdziekolwiek indziej, albo że jeśli już uda się zlokalizować jakiś zapyziały natrysk to kolejki będą niczym te, które w mym dzieciństwie wczesnym widywałam i to do wody zimnej jak górski strumień, nie przeraża mnie też myśl o zapchanych i cuchnących toaletach gdzie wiecznie jakieś fafluniące się siksy ze wścieklizną macicy rozpatrują czy dwóch panów na raz to skuteczny sposób zapobiegania niechcianej ciąży, albo że co wieczór słychać będzie zewsząd dobiegające odgłosy kopulacji (dzieci + dzieci = dzieci) przemieszane z dźwiękami wzmożonej perystaltyki jelit po spożyciu wielu środków odurzających z siłą odśrodkową wzwyż… To wszystko sprawia tylko, że nasuwa mi się refleksja – jak bardzo postarzałam się, skoro to wszystko zaczyna mi teraz przeszkadzać (a jeszcze nawet mnie tam nie ma). Kiedyś każde wakacje, każdy weekend, każdy zlot motocyklowy spędzałam pod namiotem i byłam szczęśliwa jak norka ze schizofrenią a teraz marudzę jak zgredka korniszonka. Wstyd mi trochę ale tylko trochę, bo jak sobie pomyślę o deszczu sączącym się malowniczo do wnętrza namiotu i śpiwora, albo o wczesnym wstawaniu – zanim jeszcze słońce zdąży zrobić z tegoż namiotu piekarnik i poczuję się jak pomidor gotowany na parze, to jakoś czuję się poniekąd usprawiedliwiona. Bo jak ktoś raz zasmakuje w wygodnych i przytulnych warunkach prywatnych kwater z lodówką w korytarzu, prawdziwym łóżkiem, łazienką w pokoju i brakiem mrówek i reszty robactwa w pościeli, to potem ciężko mu się przestawić na spartańskie warunki wiecznie wilgotnych skarpetek. Może i są ludzie wielbiący survival ale ja do nich nie należę, bo raz, że baba jestem (nie da się ukryć) a dwa – wygodnicka. Przynajmniej jestem szczera a to już coś. Tym niemniej jadę pod ten cudowny namiocik, bo chcę się przekonać czy jeszcze pamiętam jak się wykąpać łącznie z myciem i płukaniem głowy w jednej półlitrowej butelce niegazowanej wody mineralnej 😉 A poza tym dawno nie obchodziłam imienin ukiszona w śpiworze w towarzystwie chrapiącego chóru mężczyzn (bynajmniej nie będą to Poznańskie Słowiki ale raczej gawrony z zapaleniem krtani) nawalonych jak szpadle skonsumowanym winem marki „Czar PGR-u” zakupionym uprzednio w lokalnym WSS Społem. Tym optymistycznym akcentem pożegnam się z termosem na całe dwa tygodnie, zatem do zobaczenia już w sierpniu.
he he rozczarujesz się bajka, ale:
tam gdzie jedziemy są natryski z ciepłą!!!! wodą i wcale nie tak znów oblężone
kible są w miarę czyste i jak wyżej – nieoblężone (chyba, że znów ktoś dostanie sraczki:))))
jest kuchnia i lodówka, z których można korzystać do upojenia (tylko prowiant trzeba mieć własny)
co do towarzystwa, to raczej przyjeżdżają tam rodziny, często z dzieciakami, więc różnie to bywa z tą kopulacją i używaniem
ale wszystko jeszcze przed nami. Może będą jednak wolne pokoje
miej nadzieję!
pozdro
hal
PolubieniePolubienie
ja wiem, że tam gdzie my jedziemy będzie cacy ja jednak miałam na myśli pierwszy tydzień mojego urlopu spędzany nad morzem – a tam sama wiem jak jest – to nie to co słodkie Mazury 😉
buziale
ps. już się nie mogę doczekać więc drżyj maleńka 😉
PolubieniePolubienie
drżę 🙂
PolubieniePolubienie
w gazowanej sie lepiej szampon pieni.. 😉
PolubieniePolubienie
do niedawna mialam chetke na wakacje pod namiotem. ale po lekturze tej notki zaczelam sie wahac..:-)
PolubieniePolubienie