Wagary

Do pracy mam stosunek wybitnie seksualny czyli optyczno-przerywany. jak na mnie chiff patrzy to symuluję, a jak nie muszę to nawet tego mi sie nie chce. Rozleniwiłam się przez ten ostatni tydzień jak stado zamarzniętych leniwców na pustyni i najchętniej poszłabym spać. Uniemożliwia mi to znacznie sterta piętrzących się na biurku papierzysk ale za to świetny zdaje egzamin jako parawan. Ech… szkoda, że nie chodze już do liceum – poszłabym na wagary i po krzyku. waksy to zawsze była moja specjalność. Miałam koleżankę – dość bliską swego czasu – Agatę, z którą uskuteczniałam ten niecny i wyjątkowo przyjemny proceder uprawniający do mianowania nas przez szkolnych psychologów niedostosowanymi społecznie i bardzo nas z tym było dobrze. Bo na przykład wpadłyśmy kiedyś na pomysł, że pójdziemy na lody, ale jak lody to nie byle jakie tylko najlepsze a najlepsze lody w Warszawie są na Starówce na Nowomiejskiej (kolejka jest tam zawsze nieziemska, niezależnie od pory dnia czy roku). Jak pomyślałyśmy tak zrobiłyśmy. Pognałyśmy do autobusu, potem do następnego, potem do tramwaju i po 4 przesiadkach (drobiazg) dotarłyśmy a że pora była dość wczesna – dostałyśmy zniżkę 50%. Tym oto sposobem w środku pięknej majowej wiosny dorobiłyśmy się niezłej anginy bo zjadłyśmy po 10 kulek lodów. mnie do dziś wydaje się to nieprawdopodobne, żeby wchłonąć tyle na raz i się nie porzygać ale jako młode dziewczę robiłam różne dziwne dla mnie obecnie rzeczy. Miałyśmy też zwyczaj (również z Agatą) podróżowania sobie autobusami – to chyba tłumaczy moją dozgonną miłość do tych środków komunikacji miejskiej. Wyglądało to tak. Stojąc na przystanku grałyśmy w marynarza (jedną ręką, żeby zawrotnych liczb nie było) i ile nam wypadło, w ten w kolejności autobus wsiadałyśmy, potem znowy grałyśmy i jechałyśmy tyle przystanków ile wyszło z paluchów, potem znowu kolejny autobus, kolejne przystanki etc etc. W ten sposób zwiedziłyśmy calutką Warszawę i okolice i nader często znajdowałyśmy się w miejscach, z których kompletnie nie wiedziałyśmy jak wrócić a to z kolei prowokowało nastepne wygłupy i przygody. Dodam tylko, że mase fajnych ludzi można poznać podróżując w ten sposób. Miałyśmy jeszcze jedną fajną zabawę. Polegało to na tym, że upatrywałyśmy sobie w autobusie ofiarę (płci męskiej rzecz jasna i zawsze bardzo przystojną ;0) i „śledziłyśmy ją”. Wyobraźcie sobie kolesia, którego ruchy naśladują z dokładnością dzięcioła dwie totalnie postrzelone nastolatki w odległości 10-20m. On dwa kroki – my dwa kroki, on sie zatrzymuje – my też, on sie drapie w głowę – my też, on się oderaca do tyłu – to i my. Komedia. Zawsze kończyło się to kupą śmiechu i nawiązaniem kolejnej miłej znajomości. Potrafiłyśmy też pisać jakieś śmieszne liściki w stylu „za Tobą jest tajny agent sanepidu przebrany za zakonnicę, nie odwracaj się”, albo „zrób 10 kroków w lewo, potem i w prawo i znajdź najbliższe drzewo, tam będzie na Ciebie czekać człowiek z nagrodą” lub „jeśli nie masz dziś majtek to się uśmiechnij” i podrzucałyśmy niepostrzeżenie ludziom do toreb, plecaków i kieszeni. Po prostu czad 🙂 Nie zapomnę też naszych wypraw szlakiem warszawskich parków i karmienia kaczek. W tym celu uprzednio zaopatrzałyśmy się w pieczywo i ruszałyśmy na podbój kaczych kuprów. Następnie obstawiałyśmy zakłady, która kaczka pierwsza dotrze do pierwszej strawy itd. Raz nawet o mały włos nie stałam się sprawcą mordu na niewinnym i Bogu ducha winnym kaczorze, kiedy to trafiłam go cudnie wypieczona bułką kajzerką i rzeczona bułka w całości utkwiła mu pod skrzydłem (złapał ją jak Michael Jordan w NBA) a inne kaczki ruszyły na niego z impetem z celu wydziobania jego skrytego pod piórami skarbu. Kaczor się wściekł i zaczął się drzec na cały staw jakby go zarzynano ale na szczęście utrzymał się na wodzie pod naporem nachalnych towarzyszy obiadu i pozwolił wydziobać sobie bułę nie ponosząc strat. Żeby nie był smutny dostał od nas na pocieszenie drugą bułkę – tym razem wydziobał ją sobie sam z wody. Pomyślałyśmy, że jego psychice nie zagraża już żadne niebezpieczeństwo i wróciłyśmy do innych wagarowych rozrywek. Oj sporo tego było ale nie sposób wszystkiego opisać. Grunt, że wagary były często i udane ale nie miałyśmy specjalnych problemów w szkole bo skutecznie nauczyłyśmy sie podrabiać podpisy szanownych rodzicieli i wszystko było fajnie aż do semestralnej wywiadówki, ale to juz zupełnie inna historia 😉

2 uwagi do wpisu “Wagary

  1. Karmiłem kiedyś kaczkę zerwanym asfaltem. Właścicielowi kaczki też się to nie spodobało, ale przynajmniej miał rosół:))) Teraz karmię tylko sierściuchy:P

    Polubienie

Dodaj komentarz