Kot w nocniku

Nocniki to, jak sama nazwa wskazuje, autobusy nocne. Kotów raczej tłumaczyć nie trzeba. Nocniki mają to do siebie, że notorycznie jeżdżą tak jak chcą (tzn jak chcą ich kierowcy – niespełnione życiowo i mentalnie buce o manierach szczytującego orangutana), czyli albo za wcześnie albo za późno.
Na ogół zanim dotrę do cieplutkiego łóżeczka, muszę pokonać: godziny świetlne oczekiwania na upragnioną 600-tkę, przygotowanie się do natarcia, próbę zmieszczenia się wewnątrz (najlepiej w całości z plecakiem i butami), bezdech trwający jakieś 30 minut w porywach do godziny (będę świetnym nurkiem freedivingowym jak tylko nauczę się pływać), próbę wydostania się na odpowiednim przystanku w kompletnym stroju, ewentualnie udany wyskok oknem na przystanku następnym, doczłapanie się do domu, dalej nie pamiętam lecz za wszystko bardzo żałuję.
Tak więc nocniki są bardzo pomocne w życiu każdego młodego człowieka lubiącego np wieczorne spacery i obrady o wpływie chmielu i śpiewów na kaczki na Polach Mokotowskich.
Koty zaś mają to do siebie, że podobnie jak nocna komunikacja, żyją własnym życiem i nie lubią żadnych ograniczeń. Nie uznają rozkładów jazdy podobnie jak nocniki i mają w bardzo głębokim poważaniu co sobie myśli cała reszta wszechświata.
Tylko, że koty to ja za to bardzo lubię a ZTM jakby trochę mniej – ale jak myślę z dogłębną wzajemnością.
Niedawno (dokładnie rzecz biorąc przedwczoraj) dowiedziałam się również, że koty podobnie jak ja żywią jawną nienawiść do nocnej komunikacji. Nie wiem, czy bardziej nie lubią tych żądnych krwi i pieszych, ginących w wypadkach od uderzenia bocznym lusterkiem, kierowców czy zatęchłych zeszłorocznym kapuśniakiem bydłowozów ale fakt jest faktem – KOTY NIE LUBIĄ NOCNIKÓW. A skąd o tym wiem? Bo widziałam – na własne oczy – jak wracaliśmy tymże pojazdem do domu.
Wsiadł do autobusu człowiek z kotem pod pachą i nie zważając na protesty biednego zwierzęcia (bardzo donośne i widowiskowe protesty) oraz narażając się na darmową resekcję skóry twarzy bez znieczulenia (bo jak większość z nas dobrze pamięta koty charakteryzują się niezwykłym wstrętem do pojazdów warczących i kaszlących oraz równie niezwykłym zamiłowaniem do wprawiania w ruch swojej broni siecznej – straszliwych pazurów, które działają czasem jak piła tarczowa skrzyżowana z wiertarką udarową) zajął spokojnie miejsce siedzące. Biedny przerażony kot miauczał wniebogłosy a właściciel twardo siedział. Zwierzę nie dało za wygraną i wyło do końca ale my wpadliśmy w ożywioną dyskusję na temat kotów, która pochłonęła nas aż do przystanku końcowego. Zaczęła się rozmowa co kto robił z kotami jak był jeszcze wdzięcznym (lub mniej wdzięcznym) brzdącem.
Jak powszechnie wiadomo pomysłowość dziecka nie zna granic, a jeszcze jak zrobimy sobie mały rekonesans myślowy i do dziecka dodamy kota… to już w ogóle mamy pełen serwis w każdej opcji. Bo wystarczy niewielka dawka wyobraźni aby ujrzeć ten cudowny krajobraz firanek w cienkie paski od góry do dołu, poszarpanych obić, słuczonych cieknących wazonów, wybebeszonych pluszaków, ogołoconych zapasów żywnościowych, nieopatrznie pozostawionych poza jedynym miejscem, do którego kot nie znajdzie dostępu – schronem nuklearnym, ran ciętych i szarpanych, mokrej ogolonej sierści (pomijam wrażenia akustyczne, które niewątpliwie są także bardzo efektowne). Ale tak już jest, że dziecko + kot raczej nigdy nie równa się spokój i wględny porządek.
W przypadku spotkania z tym sympatycznym czworonogiem z bliskiej rodziny tygrysa bengalskiego, dzieci zawsze wykazują się olbrzymią wręcz inwencją twórczą a ich pomysłowość bynajmniej nie kończy się na samych pomysłach. Najlepiej wprowadzić je w czyn.
Rozmowa o tym co robiliśmy jako dzieci z naszymi pupilami była dość zabawna, bo jak tu się nie śmiać na wspomnienie kota ubranego w strój lalki (łącznie ze skarpetkami i peruczką), próbującego wyswobodzić się wręcz panicznie z tych szmat, albo z pierwszej obroży. Każdy kto miał kiedyś kota wie o czym mówię. Zabawne jest uczenie kota pływać (tzn dla dziecka bo dla kota raczej nie koniecznie) albo chodzić na smyczy lub próba przekonania go by załatwiał swoje potrzeby do muszli klozetowej zamiast do umywalki i spuszczał po sobie wodę. Zabawne są wspomnienia o wujku, który tak się zdenerwował (żeby nie powiedzieć inaczej) na kota, który zasikał mu sprzęt komputerowy, że siedząc w kuchni można było zaobserwować trajektorię lotu rzeczonego właściciela ogona przez przedpokój, kuchnię i balkon na zewnątrz (oczywiście lot bezpieczny bo mieszkanie na parterze) a innemu miauczyńskiemu posmarował zadek czymś niegroźnym lecz uciążliwym raczej (dajmy na to musztardą) i potem widok był przedni – kot jeżdżący tyłkiem po podłodze. Ale najbardziej powaliło mnie na kolana to co usłyszałam o kocie i lodówce. Bo jeśli ktoś wsadza kota do lodówki na 5 minut i czeka z zegarkiem w ręku aż czas minie a potem otwierając, ją widzi swojego ulubieńca niczym się nie przejmującego i pałaszującego ze smakiem arbuza, to nie sposób się nie śmiać na cały autobus. Dawno wyrośliśmy z dziwnych i śmiesznych zabaw z kotami, żadnemu nigdy nic się nie stało i nie znienawidziły nas to chyba znaczy, że nie było tak źle ale na wspomnienie kota wyżerającego arbuza z lodówki na mojej twarzy pojawia się nieustający banan.
Mój kot też jest dziwny bo woli świeże ogórki od tuńczyka i wyjada ze zlewu ziemniaki podczas gdy w jego misce są rzekomo kocie przysmaki, a jego ulubionym daniem jest sernik podgryzany ukradkiem żeby nikt nie widział. Z arbuzem jeszcze nie próbowałam tylko, że on sam najchętniej wskoczyłby do lodówki, ale jestem bardziej niż pewna, że gdybym otworzyła ją po kilku minutach, po warzywach nie pozostałby nawet ślad, więc nie będę nawet próbować.
Tymczasem leży sobie pod stołem i mruczy udając, że nic nie zrobił a ja głaszczę go udając, że nic nie wiem o tym jakoby w naszym ogródku były kiedyś jakieś ogórki. Cóż – taka gleba – znowu nie wyrosły 😉

8 uwag do wpisu “Kot w nocniku

  1. e tam w pralce.. Najfajniejsze są koty, które oddają się swoim fizjologicznym potrzebom gdzie popadnie. Znałam swego czasu takiego jednego. Mieszkał u mojego Ojca Chrzesnego, bezdomny, bezrobotny, zasiłek mu nie przysługiwał, to też szczał gdzie popadło. Pewnego dnia przyszli ważnie kontrachęci, wiecie futra z norek i inne udziwnienia. Kot zwiedzał właśnie wieszak na płaszcze kiedy jego instynkt, chyba koci powiedział mu: „czas na siusiu” i idąc dzielnie, od czasu do czasu robiąc zakręty by wyminąć cylindry zamoczył w dobrym stylu norki, florki i inne zwierzorki.
    A jaki z tego wniosek?
    Nie wchodź w trampkach na lodówkę, bo popsujesz telewizor!!!

    Polubienie

  2. No tak jakoś jest, że czasem różne rzeczy w momentach kiedy ma się dużo czasu – wyglądają jakby trzeba było je naprawić 😉
    Też jestem uczynny 🙂

    Polubienie

  3. Bajka kurde, jak tak dalej pójdzie to umrę ze śmiechu i nie dożyje jutrzejszego dnia…a szkoda by było…mnie oczywiście…:P
    A tak nawiasem mówiąc to przydałaby mi się wycieraczka do monitora…hahaha bo ciągle go (niechcący) opluwam różnymi świństwami…
    Jak to mój kolega z czatów opowiadał „ludzie bali się wchodzić do sklepu, bo widzieli wariata rżącego do monitora”. To było właśnie o nim. Ale mi też nie dużo brakuje 😛

    Polubienie

  4. Bajka kurde, jak tak dalej pójdzie to umrę ze śmiechu i nie dożyje jutrzejszego dnia…a szkoda by było…mnie oczywiście…:P
    A tak nawiasem mówiąc to przydałaby mi się wycieraczka do monitora…hahaha bo ciągle go (niechcący) opluwam różnymi świństwami…
    Jak to mój kolega z czatów opowiadał „ludzie bali się wchodzić do sklepu, bo widzieli wariata rżącego do monitora”. To było właśnie o nim. Ale mi też nie dużo brakuje 😛

    Polubienie

Dodaj komentarz