Jarmusch w poniedziałek

‚Broken flowers’ na świeżo smakują zagadką. Jak wieczorne kakao z czerwonym pieprzem. Niby film a spektakl. Niby komedia a więcej zadumy niż uniesionych w uśmiechu kącików ust. Niby spokój a tajemniczość i pozory. Niby oglądasz a płyniesz. Bo kadry i obrazy takie jak trzeba. Bo muzyka jeszcze lepsza. Już połowie postanowiłam, że ją chcę. Na własność. Dousznie. Na noc. A senne migawki z filmu wciąż mam gdzieś pod powiekami. Jadę autobusem i piszę ‚to co mi się w głowie ułożyło’ i myślę sobie, że z tym filmem to u mnie dopiero początek. Że jeszcze się spotkamy. Poczekam aż mi się odleżą te drogi puste za zakrętem i odstoją te różowe bukiety. I odsłuchają te etiopskie rytmy. I requiem. Nie wiem jak dla całej reszty świata ale dla mnie to bardzo smutny film. Ale tak przyjemnie smutny. Nie do płaczu. Do wspomnień raczej. Ciepły. Jak to kakao. Tyle, że pite w samotności. Tyle, że w ‚broken flowers’ nawet ta samotność łasi się jak pręgowany kot. I mruga. Przez sen.

6 uwag do wpisu “Jarmusch w poniedziałek

Dodaj komentarz