‚Broken flowers’ na świeżo smakują zagadką. Jak wieczorne kakao z czerwonym pieprzem. Niby film a spektakl. Niby komedia a więcej zadumy niż uniesionych w uśmiechu kącików ust. Niby spokój a tajemniczość i pozory. Niby oglądasz a płyniesz. Bo kadry i obrazy takie jak trzeba. Bo muzyka jeszcze lepsza. Już połowie postanowiłam, że ją chcę. Na własność. Dousznie. Na noc. A senne migawki z filmu wciąż mam gdzieś pod powiekami. Jadę autobusem i piszę ‚to co mi się w głowie ułożyło’ i myślę sobie, że z tym filmem to u mnie dopiero początek. Że jeszcze się spotkamy. Poczekam aż mi się odleżą te drogi puste za zakrętem i odstoją te różowe bukiety. I odsłuchają te etiopskie rytmy. I requiem. Nie wiem jak dla całej reszty świata ale dla mnie to bardzo smutny film. Ale tak przyjemnie smutny. Nie do płaczu. Do wspomnień raczej. Ciepły. Jak to kakao. Tyle, że pite w samotności. Tyle, że w ‚broken flowers’ nawet ta samotność łasi się jak pręgowany kot. I mruga. Przez sen.
… kakao pite w samotnosci…
PolubieniePolubienie
No to chyba jednak obejrze :-).
PolubieniePolubienie
Tez od razu postanowiłam, ze muszę miec tą muzykę:).
Pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Pieknie to napisalas……..
PolubieniePolubienie
mnie to smutek ogarnia po takich filmach… taki niewiadomodlaczego. A muzyka… ostatnio często oglądam filmy ze względu na muzykę. tak jakoś
PolubieniePolubienie
Mam podobne wrażenia…
PolubieniePolubienie