Dieta ryżowa czyli lodówka na kłódkę

Ostatnio w bardzo mądrej gazecie typu Szmatławiec Wątły natknęłam się na porady dietetyka. Porady dietetyka znajdują się teraz chyba w każdym piśmie od ‚Zza grobu’ do ‚Twojego Kalosza’ a sporo ich wałęsa się po świecie. Gazet nie dietetyków. Porady w owych arcydziełach literatury współczesnej powalają mnie na kolana swoją naiwną prostotą i trzymają długo w tej niewygodnej pozycji. Dodam tylko, że naiwna ich nieskomplikowaność opiera się głownie na przeświadczeniu, że baby łykną wszystko o ile im się powie w drukowanym słowie, że od tego będą piękne, szczęśliwe i korespondencyjnie znajdą latynoskiego kochanka z wielkim… sercem. Porady dietetyków głoszą na ten przykład, że tylko gdy schudniesz będziesz miała szansę na niskooprocentowany talon na balon, nie rzuci cię twój własny pies, kot nie zasika dwunastoletniego sweterka szczęścia wypranego w Perwolu a niedzielne ciasto wyrośnie. Wystarczy tylko zrzucić 60 procent masy ciała. Najlepiej z szóstego piętra na znienawidzoną chudą i zgrabną sąsiadkę. Pomoże nam w tym oczywiście niezawodna dieta cud. Do tej pory myślałam, że najlepszym na świecie sposobem odchudzania jest Dieta MŻ, czyli Mniej Żreć, która w połączeniu z aktywnością fizyczną większą niż oglądanie telezakupów Papaya przynosi wymierne w centymetrach rezultaty. Otóż nie. Myliłam się srodze. Bowiem wystarczy wtranżalać przez miesiąc kapuchę albo inne ziemniaki żeby chudnąć 4 tony dziennie. I tak zasada naczelna owych porad głosi – im więcej jesz tym więcej chudniesz. Urocze. Na początku śmiałam się z koleżanek, potem z tabunów kobiet, potem zaczęłam się bać, że to zaraźliwe ale na szczęście nie. Ja im więcej jem tym jest mnie więcej. Chwilowo to nieco mało miarodajne ale wcześniej też wykazywałam tę tendencję. Jednak jak tak myślę to dochodzę do wniosku, że w każdym szaleństwie jest metoda. W tym również. Logiczne to dość. No bo skoro trzeba przez miesiąc dzień w dzień wchłaniać ryż przez całą dobę, to po tym czasie można obstawiać jak na wyścigach, gdzie na wszystkie siedem koni tylko jeden nie jest ślepy, że nie będziemy mogli spojrzeć na ryż a skośnoocy obywatele będą nam się kojarzyli z rozstrojem żołądka. Potem przejdziemy na dietę mięsną i po jej zakończeniu wszelką habaninę będziemy omijać szerokim łukiem. W ten sposób wyeliminujemy z jadłospisu wszystko po kolei pozostawiając wodę i suchary. Po takiej kuracji nie ma mowy by było nas tyle samo. Wyschniemy na wiór i zmieścimy się w dżinsy naszej sześcioletniej siostrzenicy. O ile oczywiście wcześniej nie padniemy na szkorbut i zdążą nas w porę zeskrobać z podłogi. Cóż. Różne są metody. Ja jednak chwilowo pozostaję w niepewności co do przekonania dietetyków z tych cudownych gazetek. Zamawiam dietę lodowo-słodyczową a potem będę żywić się owocami i czekać na kwaterunek na Seszelach. Teraz jednak standardowo popukam się w czoło i pozostanę przy zacofanym i ograniczonym zdrowym rozsądku. To by było na tyle. Miłego urozmaicenia

17 uwag do wpisu “Dieta ryżowa czyli lodówka na kłódkę

  1. prawda stara i kwitnąca: jak jest popyt znajdzie sie i podaż
    😉
    może tak zacząć pisać do jakiejś gazetki te ultramarynowe brednie. innego drugiego etatu nie dostanę bom nie mechanik ani krawcowa. a pisać lubię.
    kurczę no, poddałaś mi pomysł!
    😀

    Polubienie

  2. jakąś taką letko sadystyczną nutkę wyczułam, znajomą mi skądinąd. gdy bywałam w ciążach, doskonale bawiłam się przy opowieściach koleżanek na diecie…

    Polubienie

  3. precz z wszelkimi dietami… a feee! niech żyje golonka, schabowy i smalec 🙂
    a tak na serio, to tylko zdrowy rozsądek i wsłuchiwanie się w potrzeby swojego organizmu, to jedyny skuteczny sposób na równowagę pomiedzy cm/kg ciała.

    Polubienie

  4. a mnie malo do śmiechu, bo może to zły znak jest? oj gusła i zabobony mi do głowy włażą, nie chcę tak…ale napisałam tamtej koleżance, co o tym myśle, o!
    a tak w ogóle to na jedno bym się z Tobą Bajka zamieniła-na ciążę, pozdrawiam gorąco,
    Bajka zwana czasem Anią

    Polubienie

  5. Hehe, nie tak wazne, ILE sie je – ale CO sie je! Mowie to ja – czlowiek, ktory wiekszosc zycia spedzil na zywieniu sie chipsami i plawieniu sie w zelkach oraz cukierkach od babci. Nigdy nie mialo to raczej wplywu na moje zdrowie ani wyglad. Ale odkad zaczelam chodzic na silownie, to juz zupelnie inaczej sie odzywiam. Podkreslam, ze moim celem nie jest zrzucanie kilogramow (heh, zbednych pare jest, ale mnie sie przydaja). Kazdy z nas ma inne zapotrzebowanie kaloryczne i jezeli juz chce, to diete musi ulozyc sobie samemu, jezeli ma jakies cele dotyczce sylwetki czy poprawy sily. Ja, poki co, kalorii nie licze. Jem duzo, a zdrowo. Przynajmniej sie wyleczylam z chipsowego nalogu. A efekty? Zobaczymy za 2 miechy 😉 Pozdrawiam.

    Polubienie

Dodaj komentarz