Jako dziecko chciałam pracować w bibliotece

Nie lubię czytać książek. Dokładnie – nie lubię. Ja uwielbiam czytać książki. Ubóstwiam, kocham, celebruję, wchłaniam. Cieszę się każdą stroną dobrej książki jak dzika świnia obierkami w dżdżysty dzień i ciągle mi mało, wciąż chcę więcej i więcej. To wręcz chorobliwe. Uzależniam się.

Smutne są momenty, gdy książki się kończą, bo zdaję sobie sprawę, że to już, że poznałam całą historię zawartą w milionach znaków i przeminęła pozostawiając niedosyt. Ale jednocześnie cieszę się z tego, bo wiem, że pora sięgnąć po następną, która już czeka i wyciąga do mnie z szelestem papierowe dłonie szepcząc: ‚weź mnie… czekam..’

Tyle jeszcze do przeczytania, tyle jeszcze do przeżycia. Taka świadomość podnosi na duchu. Nawet gdy już tylko chciałoby się zakopać w pościeli nie wstając przez okrągły rok a może i dwa, to warto wychylić nos, choćby po to by wziąć do ręki kolejną książkę. To nic, że zapominam o jedzeniu, przejeżdżam swoje przystanki, wpadam na słupy i/lub przechodniów, psuję sobie wzrok i w pojęciu niektórych ‚marnuję czas na makulaturę’. Warto.

Tyle mam ile wiem. Nic więcej i nic mniej. Bo tak naprawdę posiadam tylko to co jest we mnie, w mojej głowie – moje myśli, moje pragnienia, moje uczucia, moja wiedza i mój światopogląd. W dużej mierze ukształtowała mnie właśnie literatura. Literatura, muzyka i film. Nie zadowalam się byle czym. Wybieram najlepsze. Może i trudne, może specyficzne, może niezrozumiałe dla większości ale w moim rozumieniu najlepsze.

Wracam do książek. Po latach, rzadziej miesiącach. Za każdym kolejny razem to co czytam wywiera na mnie inny wpływ, zmienia się odbiór i interpretacja. Tak lubię. Jako dziecko byłam naprawdę nieznośna. A wtedy jeszcze nie znano w terminologii zespołu ADHD. Byłam po prostu trudnym dzieckiem. Nigdy nie zaliczano mnie do gatunku tych grzecznych pociech, które są jak z obrazka i na zawołanie deklamują wierszyki albo całują stare ciotki bo tak wypada. Zawsze byłam zołzą. Tylko teraz jestem zołzą nieco starszą i nieco wyższą.

Ale gdy czytałam książki… nie istniał dla mnie świat a ja nie istniałam dla świata. Mamuty szybko się zorientowały czym dla mnie jest słowo pisane. W sumie raczej nietrudno było się zorientować gdy w wieku lat 7 pociecha zaczytuje się ostatnim Tomkiem imć Alfreda Szklarskiego i już sięga kolejnej półki z Conan-Doyle’m a przy tym z lubością zagryza skórki przy paznokciach.

W efekcie najsurowszą – z zakresu tych psychicznych – karą w Kodeksie Kar Mamucich w tym okresie mojego życia był kategoryczny zakaz czytania książek przez bite dwa tygodnie. Oczywiście obchodziłam go łukiem podstępnym i radosnym czytając w szkole udając, że rysuję grzecznie w zeszycie szlaczki i obliczam słupki.

Cud, że w ogóle zdołałam przyswoić jakąkolwiek wiedzę z zakresu matematyki, bo właśnie na lekcjach tego przedmiotu najczęściej oddawałam się przyjemnościom czytelniczym. Z perspektywy czasu nie wydaje mi się to mądrym rozwiązaniem, bo kto wie, może teraz byłabym jakimś słynnym matematykiem pracującym właśnie nad cząstkowymi paradygmatami symetrii wtórnej albo czymś innym, równie wstrząsającym w brzmieniu.

No ale stało się co się stało. Jobla z dziedziny matematyki nie dostanę ale przynajmniej z dziką chęcią i niezaprzeczalną przyjemnością podwyższam współczynnik niewtórnych nieanalfabetów w naszym pięknym kraju ściekiem i szlamem płynącym. I dobrze mi z tym.

Tak w ogóle to miałam napisać notkę o tym, że lubię robić okładki do książek. Nie lubię gdy się niszczą, zawijają im się kartki, rysują się od kluczy w torbie czy strzępią na brzegach. Lubię dbać o książki. Poza tym moje okładki są zawsze inne. Zależnie od książki, którą akurat będę czytać robię jej taką czy siaką obwolutę. A to kolorowy papier w psychodeliczne misie, a to kolaż z gazety, a to cienki skrawek płótna, a to fragment plakatu z kina.

Lubię i już. Sprawia mi frajdę sięgnięcie po dobrą książkę owiniętą w coś co sama stworzyłam. Jakoś przytulniej się robi i bardziej domowo. Ostatnio poszłam na łatwiznę. Czasu było mało i możliwości ograniczone. Wydrukowałam z worda dwie kartki gęsto zapisane słowem ‚bla’, skleiłam na grzbiecie i obłożyłam tym książkę. Wygląda zaskakująco dobrze. I tylko zastanawiają mnie ciekawe spojrzenia współpasażerów ze środków komunikacji miejskiej. Zazwyczaj nieco zdumione i rozbawione.

bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla bla

A zakładki robię z ciekawych ogłoszeń, papierków po pysznych cukierkach, pocztówek, biletów, suszonych kwiatów i okrągłych papierowych serwetek-wycinanek z przytulnych knajpek, w których podają pyszne kakao i grzane wino.

Poczytałabym…

Miłego

15 uwag do wpisu “Jako dziecko chciałam pracować w bibliotece

  1. oh, z moich wspomnień czytelniczo-zakładkowych cieniem zawsze kładą się te nieszczęsne bilety używane jako zakładki, potrzebne najczęściej w momencie gdy jestem wyrywany do reality pytaniem: „Można bilecik?”. Nigdy nie zrozumiem dlaczego w takiej sytuacji nie wepchnę jakiejś innej rzeczy do książki, co to ich mam w kieszeniach zawsze całe mnóstwo. Koszmarną ilość razy uratowałem jakiemuś gapowiczowi skórę, oklepując się w takiej sytuacji długo i mozolnie, próbując sobie przypomnieć co też ja mogłem zrobić z tym biletem i dlaczego nie mam go w kieszeni, jak większość rozsądnych ludzi. (;

    Polubienie

  2. Tema bliska memu sercu. Wracam do ulubionych książek często. Ale widzę po sobie zmianę. Kiedyś czytałem jednym tchem. Dzisiaj już tak nie mogę / może nie potrafię. I trudniej jest się zatopić w fabule zapominając o boszym świecie. Pozdrowienia dla namiętnej czytelniczki 🙂

    Polubienie

  3. niech żyją mole książkowe! 😉
    a okładki robię z kartek z kalendarza (z przyzwyczajenia, mamuśka obkładała mi nimi podręczniki). Do dzisiaj nie mogę sobie wybaczyć, że Kladiusza potraktowałam szklanką pepsi wlaną do torby 😦

    Polubienie

  4. okładam i dbam, zwłaszcza, jeśli to pożyczone książki. Ale najczęsciej w szary papier – czasem się zdaża, ze robię na nim jakies notatki. Czasem w gazetę. A czasem w co mam pod ręką.
    Ale jakos rzadko ostatnio zdażają się książki, które czytam „jednym tchem”.

    Polubienie

  5. może szukasz nie tam gdzie trzeba, co? ja myślę, że mogą się zdarzyć takie do_o_całym_świecie_zapominania ale to już kwestia szczęścia i ryzyka ofkurs 😉

    ps. a ‚Złoty Pelikan’? 😉
    buzial

    Polubienie

  6. …zawsze sobie pochlebiam, jestem władcą mojego świata. Ale może to dlatego, że też zawsze lubiłem czytać, głównie fantastykę. Może to wszystko przez to, fantastyczni pisarze to co do jednego megalomani…

    Polubienie

  7. a dla mnie w dzieciństwie nieistniały lalki, zamieniłam je na książki.

    Nie lubię, gdy książki patrzą na mnie obowiązkowo. Wolę, gdy kuszą spojrzenie, flirtują treścią.
    Tak dziś napisałam u siebie w notce.
    Książki czytam dla siebie i biorę z nich wszystko, co do mnie przemawia.
    Nie dla 5 ze sprawdzianu z lektur … brrrrr
    😉

    Polubienie

  8. kocham książkę… nie wiem którą bardziej, tę nowiutką, farbą drukarską pachnącą czy tę z biblioteki, która przez nie jedne ręce przeszła, w nie jednym miejscu czytana

    Polubienie

  9. aż się łezka w oku zakręciła przy Tomku Wilmowskim i jego niesamowitym przygodom. I ta jego umiejętność okiełznania najdzikszego zwierza za pomoca wzroku. Albo sztuczka z wcieraniem monety w kark.

    Mniej miłe okresy to jak książek nie-do-nauki było/jest/będzie jakby mniej. Ale zawsze obydwa rodzaje bibliotek są pod ręką i z przyjemnością się do nich sięga

    Polubienie

  10. Dięki Panu Szklarskiemu zdałam maturę, bo tematy obowiązkowe były niestrawne.
    Na temat dowolny machnęłam opowiadanko fantastyczne na 10 kartek A4, przelewając uczucia patriotyczne (bo po lini 😉 i moje uczucia do bosmana Nowickiego (bo nie mogłam sie powstrzymać)

    Kocham czytać. Telejajo mogę oddać, ale biblioteczka to mój raj 🙂

    Polubienie

  11. ja na egzaminie do LO byłam jedyną osobą (nie tylko płci zeńskiej, ale w ogóle jedyną), która czytała prawie całego Verne’a. I Karola Maya. O Szklarskim nie wspomnę. Miałam taki okres życiowy, że czytałam wszystko – nawet pozycje z tatowej biblioteki (Adam Słodowy „Zrób to sam”).
    Teraz czytam dużo fantastyki. I beleterystykę japońską/chińską.

    Bajka-> „Złotego Pelikana” to nie jednym tchem. To to „smakowałam” po troszku;)

    Polubienie

  12. Czyż nie jest tak, że to okładki wymyślono po to, by chroniły resztę kartek? Nuczono nas robić okładki na okładki [aż się zastanawiam czy to nie jest jakiś wymysł poprzedniej epoki] i teraz udaje nam się [czytaj Bajce ;)] robić takie okładki okładek, że same w sobie są sztuką. Aż się prosi, żeby je dla ochrony laminować. :)P
    A przecież ktoś włożył dużo pracy w wygląd okładki. Kiedy to piękno ma być eksponowane? Przecież nie na półce, gdy widać tylko obwolutę. 🙂

    Polubienie

  13. zakaz czytelnictwa obchodziłam czytając ukradkiem przy latarce pod kołdrą 🙂 a książka czy to nowa czy to zaczytana pachnie równie pięknie ..

    Polubienie

  14. Rozumiem wszystkich i rozumiem się ze wszystkimi, którzy czytają. Książki są częścią mnie (wielu ludzi o podobnym upodobaniu spotkałam). Można znaleźć w nich spokój i ukojenie. Polecam rónież poezję, tyle tylko, że ona daje o wiele wiecej niż książki. Przynajmniej na mnie tak właśnie działa. Pozdrawiam wszystkich czytelników i internautów, którzy kochają alfabet… 🙂 J.W.

    Polubienie

Dodaj komentarz