Ach te powroty…

Wczorajsza próba w Filharmonii to była rzeźnia. Vonnegut ze swoimi numerkami może sie schować i nakryć nogami w wielkim dziejowym fikołku. U nas brakowało tylko tasaka by skrócić męki dyrygenta. Pomijam fakt absolutnego początkowego nie zgrania i rozstrojów niczym w żołądku po zsiadłym mleku i słoju kwaszonych ogórków. Pomijam również atmosferę ogólnego rozprężenia, bo w sumie ileż można to Requiem wałkować i po tylu próbach to już mi się te wszystkie popieprzone przejściówki i hosanny po nocach śnią, a rano zamiast ‚dzień dobry’ mówię ‚salva me’. Pomijam również znaczące uśmiechy panów i pań z orkiestry FN, którzy musieli robić powtórki, bo się panu dyrygentowi nie podobało. Początek był tragiczny. Kwiki, wycia, dziamgoty i ogólny melanż – tak bym scharakteryzowała pierwsze pół godziny. Jak już komuś udało się zlokalizować nuty to okazywało się, że to wcale nie jego nuty, tylko sąsiada. Jeśli zupełnie przypadkowo udało się odnaleźć własne, to zanim trafiło się na odpowiedni takt, reszta chóru była już hen hen daleko. Dobra taktykę obierali Ci, którzy otwierali dowolnie wybraną stronę w dalszej części i czekali aż reszta na to trafi. Kosmos ze wszystkimi galaktykami to za mało by opisać atmosferę. Było wesoło. Nie wiem czy później bardziej się skoncentrowaliśmy i poszło nam już lepiej, czy po prostu wyłączył mi się odbiór ale jakoś poszło. Myślę, że zmęczenie materiału robi swoje. Próby są ostatnio częste i ciężkie. Cztery i pół godziny codziennego prawie piania na stojąco to za wiele nawet jak dla mnie. I to jeszcze po pracy. Próba skończyła się po 21. Marzyłam już tylko o miejscu siedzącym w cieplutkim, ogrzewanym, przytulnym autobusie mojej ukochanej linii 515, szybkiej teleportacji pod kojący prysznic i czekającym na mnie łóżeczku. Niestety. Powroty do domu rzadko kiedy bywają takie proste i bezproblemowe…
Autobus zobaczyłam już z daleka. Konkretnie jego tył. Oddalał się ode mnie dość prędko ale na tyle wolno bym mogła spokojnie dojrzeć, że to właśnie mój. Super. Następny za pół godziny. Jak dobrze pójdzie. Włączył mi się marudnik, więc próbowałam zagłuszyć go KORNem, ale najwyraźniej dopuszczalna dobowa dawka dźwięków została przekroczona i muzyka nie poprawiła mi nastroju. Zanim wewnętrzny czepiacz zdołał osiągnąć punkt kulminacyjny, ja osiągnęłam wyżyny swego intelektualnego wysiłku i wpadłam na genialny pomysł, żeby znaleźć ławkę. Wszak jak człek usiądzie i odsapnie to nawet autobus mu nie straszny a co dopiero czekanie na niego. Pomysł w życie czym prędzej wcieliłam i zajęłam miejsce na przystankowej ławeczce, mocno już zdemolowanej przez żądnych wrażeń i drewna młodzieńców, ale nadal jeszcze zdatnej co by odwłok na niej własny umieścić. Jakiś szemrany pan z drugiego końca przysunął się bliżej i z wyraźnym zamiarem konsumpcyjnym na nalanej twarzy zabulgotał do mnie ochoczo. Ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę w tym momencie, były interakcje ze społeczeństwem. Nawet jeśli przedstawicielem owego społeczeństwa byłby jakiś przystojny nieziemsko młodzian z urokliwie zamglonym powłóczystym spojrzeniem, gracją w każdym ruchu i głosem od którego pogłębia się atrofia mięśni nóg, to spławiłabym go w podskokach – tak bardzo nie miałam ochoty wchodzić w żadne bliższe lub dalsze relacje z kimkolwiek innym niż ja sama (a i na to też zbytniej ochoty nie wyrażałam). No chyba, że ten młodzian przystojny nieziemsko miałby za plecami nieziemsko wygodną lektykę, w której mogłabym swoje zbolałe i zmęczone kości wyciągnąć. Z taką lektyką to w interakcję weszłabym z dziką chęcią. Póki co próbowałam wejść z ławką. A szemrany pan ani przystojny, młody to nie wiem czy był czy nie bo mocno się konserwował chyba, nieziemsko to on był owszem ale upierdliwy, w głosie miast aksamitu miał tarkę do warzyw za to jaka gracja w ruchach – wręcz płynął. Na szczęście zanim dopłynął do mnie na dobre, przyjechał autobus. Z ulgą wpakowałam się do środka, wstrzeliłam się w wygodne miejsce nad grzejnikiem i zapadłam w lekki letarg. Po godzinie z półsnu wyrwał mnie mój ‚leśny’ przystanek, na którym wysiadłam. I zaczęły się schody. Latarni brak, księżyca brak, chodnika brak. Za to obecne liczne kałuże, ogólnie panujące błocko i długa droga do domu… Błogosławione niech będą moje długie glany albowiem tylko dzięki nim nie musiałam do tego domu dopłynąć. Podwinęłam nogawki spodni, wyjęłam telefon celem użycia go w charakterze podręcznej latarki, wykrzesałam z siebie wszelkie dostępne pokłady cierpliwości i tak uzbrojona, tłumiąc wszelkie wulgaryzmy na Zarząd Dróg Miejskich tuż za zaciśniętymi zębami przebrnęłam przez bagno. Zbiorników wodnych było dostatecznie dużo, że można by nakręcić ‚Wodny świat’ i to dla dorosłych bo nocą, a tu gdzie nie było akurat kałuży, było mocno rozmiękłe błoto… śliskie w dodatku, więc droga wyglądała bardzo adrenalinorodnie. Ciemno, mokro, wciągająco. Lubię sporty ekstremalne… zwłaszcza w stanie takiego skrajnego zmęczenia i narastającego wkurwu. Dobrze, że nie jestem elegancką paniusią w szpileczkach, bo wtedy to dopiero byłby cyrk. Ale eleganckie paniusie w szpileczkach chyba nie łażą po nocy piechotą koło lasu, tylko wożą swoje ospódniczkowane cztery litery czterema kółkami.
A ja bym chciała tylko dwa kółka… Wtedy to bardzo lubiłabym błocko… nawet bardziej niż bardzo 😉

16 uwag do wpisu “Ach te powroty…

  1. Kilka elementów zaczyna mi się zbierać w sensowną całość: linia autobusowa 515…błoto…brak latarnii chodnika..to musi być Rembertów.

    Polubienie

  2. Czy widzieliście na mieście reklamy czerwonej rączki na czarnym tle ??
    Jeśli tak to widzieliście reklame ERY nowej taryfy typu (POP, dla każdego)

    Heyah bo tak nazywa sie nowa taryfa to super oferta po pierwsze:68 gr zapołącze nie w sieci Heyah
    po drugie: 98 gr. do wszystkich innych
    po trzecie:NALICZANIE SEKUNDOWE CZYLI POWIEDZIEĆ KOMUŚ:KOCHAM CIE TO TYLKO 5 GR.
    NYMERY ZACZYNAJĄ SIE OD 888 XXX XXX

    Polubienie

  3. A propos prob – moj kregoslup juz tego nie znosi. ale mi tam sie podobalo w srode. a jak posluchalam z oddalenia (ostatniej godziny nie zdzierzylam stojac i zasaiadlam w foteliku, sluchajac tylko) to calkiem calkiem rzeklabym, serio!
    A propos czerownej lapki – nowy brand Ery bedzie nazywal sie „Heja :)))
    Buziaki piatkowe dla wszystkich! (Bajeczko, juz jutro probka!!! juuuupiiiiii) ;))))))

    Polubienie

Dodaj komentarz